MORZE,  ROWEREM

Szybki wypad nad morze – Krynica Morska w 1 dzień

Szczerze? Nie lubię tłumów, dlatego nad polskie morze, jeśli już jadę, to tylko w okresie jesienno-zimowo-wiosennym. W tym roku w maju byliśmy na szybkim wypadzie: dwie noce, jeden dzień i Krynica Morska zaliczona.

Oczywiście nie chodziło tu o zasadę: im szybciej tym lepiej czy odhaczone i z głowy. Po prostu taki mieliśmy do dyspozycji czas i myślę, że zobaczyliśmy to, co chcieliśmy i nawdychaliśmy się brakującego nam na Śląsku jodu.

Dlaczego Krynica Morska? Po pierwsze leży nad morzem, ale jednocześnie nad Zalewem Wiślanym. Po drugie jest na końcu Polski i jednocześnie graniczy z Rosją. Mam nadzieję, że to wystarczające powody, dla których warto tam zajrzeć. Podobno Krynica Morska jest najmniejszym miastem w Polsce liczącym zaledwie 1300 stałych mieszkańców. Przekonaliśmy się o tym w praktyce, gdyż dojechaliśmy do Krynicy bardzo późno i żywej duszy nie spotkaliśmy idąc na plażę. Było ok. dwudziestej, kiedy dotarliśmy na miejsce. Byliśmy bardzo głodni i zmęczeni. Stwierdziliśmy, że na pewno o tej porze będzie jakiś nocny sklep, stacja benzynowa by kupić coś na ząb. Po drodze na plażę minęliśmy stację czynną do 16, a przy naszym pensjonacie Monika II, były sklepy, lecz nieczynne do odwołania. Ciekawe czy spowodowała ten fakt pandemia koronawirusa…hm…

Spacer na plażę zajął nam ok. 15 minut. Wybraliśmy bezpieczną drogę asfaltową, ponieważ droga przez las mogłaby się skończyć bliskim spotkaniem z dzikami. A tego byśmy nie chcieli 🙂 Piękne zejście na plażę z ulicy Marynarzy zapoczątkowało mini sesję zdjęciową widoczną poniżej.

Morze było dość niespokojne, co podkreślało również niebo i nasz zachód słońca pośród burzowych chmur. Przepiękne zjawisko zapierające dech w piersiach. Dla takich chwil warto żyć!

Polskie morze ma to do siebie, że nigdy nie wiadomo, jaka pogoda nas przywita. Następnego dnia miało padać, grzmieć, ale nic mylnego. Słońce rozbudziło nas rankiem i nie opuszczało przez większość dnia. Po zjedzeniu bardzo urozmaiconego śniadania w naszej willi (szczerze polecam) wyruszyliśmy w drogę do granicy państwa. Po drodze zatrzymywaliśmy się co chwila zwiedzając okolice. Pierwszy postój w centrum Krynicy Morskiej i spacer na mini molo. Maj to czas, kiedy mieszkańcy Krynicy przygotowują się na sezon, dlatego nie było wiele innych atrakcji (choć my i tak wolimy te naturalne, więc nie narzekamy). Drugi postój przy latarni morskiej, która była nieczynna, ale jeśli chcielibyśmy być ZDOBYWCĄ ODZNAKI TURYSTYCZNEJ MIŁOŚNIKA LATARŃ MORSKICH „BLIZA” to nic straconego. Wystarczyłoby odwiedzić 5 takich polskich bliz (tzn. latarń w języku Kaszubów) w ciągu dwóch lat, a dostalibyśmy brązową odznakę. Po więcej informacji na temat zdobycia srebrnej i złotej odznaki miłośnika latarń morskich zapraszam tutaj: http://www.tpnmm.pl/i-ty-mozesz-byc-zdobywca-odznaki-bliza. Do tej latarni dość ciężko trafić, ponieważ jest położona wśród zabudowy i prowadzi do niej stara droga z płyt betonowych. Dla samochodów z niskim podwoziem taka droga może być wyzwaniem. Nawigacja niezbędna.

Przystanek nr 3 -> Wielbłądzi Garb. Punkt widokowy na wydmie, do którego prowadzi ścieżka i schody w lesie. Ładny widok na dwie strony: na Bałtyk oraz Zalew Wiślany. Panująca tam cisza i spokój bardzo mnie przekonują. Tylko śpiew ptaków i szum wiatru… Przystanek nr 4 -> Góra Pirat. Kolejny punkt widokowy na dwie strony. Mierzeja Wiślana rozciąga się na szerokość od 1 do 2 km. Tutaj widoczne są idealnie morze oraz zalew. Z tej platformy drewnianej zobaczymy lepszy widok niż z Garba.

Tips4trip -> Jeśli macie okrojony czas lub chcecie postawić na jedną wycieczkę z dziećmi pod górę, to wybierzcie jako punkt widokowy Górę Pirat.

Teraz będzie najlepsze. Schodząc do samochodu, zaczepił nas Pan ze służby drogowej i zdradził nam miejscówkę tutejszych mieszkańców. Widok na zalew schowany przy km 74+700. Zacisznie i bezwietrznie…w tym miejscu się zakochałam -> https://www.instagram.com/p/CBLjjz0HL7N/

Kierowaliśmy się w stronę Piasków, aż dojechaliśmy pod Kościół pw. Matki Bożej Gwiazdy Morza. Tu zaparkowaliśmy, gdyż dalej droga w lewo pod górę po płytach betonowych nie zachęcała nas do ryzykowania uszkodzeniem podwozia. Poszliśmy pieszo do wejścia na plażę nr 6. Po drodze spotkaliśmy żyjątko wśród dzikiej róży. Kamuflaż dobry, ale nic nie umknie mojej spostrzegawczości ;p

4,5 km plażą czy ścieżką rowerowo-pieszą? Oczywiście, że plażą. Wieje, ale słońce i woda zachęca do spaceru na koniec Polski. Tylko 5 wejść na plażę dzieli nas do osiągnięcia celu na dziś. Oj trochę nam to zajęło. Plaża daje w kość, ale za to cel smakuje lepiej. Po ok. dwóch godzinach spaceru, taplania się w morzu, leżenia na piasku dotarliśmy do granicy polsko-rosyjskiej.

STOP – koniec strefy Schengen – ogrodzenie z drutu, a po drugiej stronie zero żywej duszy. Lepiej nie ryzykować nielegalnego przekraczania granicy w tym miejscu. Dotarliśmy do wejścia nr 1 na plażę, czyli de facto do początku Polski!

Z radością zeszliśmy z głośnego nabrzeża, by drogę powrotną przebyć w bajecznym lesie z „Władcy Pierścieni”. Jest to koniec lub jak kto woli początek szlaku rowerowego R10 biegnącego wzdłuż Mierzei Wiślanej. Trasa ta liczy ok. 50 km, rozpoczyna się w Mikoszewie, do Kątów Rybackich jest ok. 20 km i wtedy wzdłuż Zatoki Gdańskiej biegnie do samej granicy w Piaskach. Chętnie kiedyś przetestowałabym tę ścieżkę na rowerze. Tymczasem polecam obejrzeć filmik promujący tą trasę rowerową: https://www.youtube.com/watch?v=KNbh_G29HVE&feature=share.

Tymczasem nasz spacer wśród drzew zajął nam o wiele mniej czasu niż plażą. Pewnie była to też kwestia wzmagającego się głodu. Po dotarciu do parkingu musieliśmy szukać jakiejkolwiek otwartej restauracji. Nie dość, że nie był to sezon turystyczny, to jeszcze był to sezon pandemiczny i gastronomia dopiero zaczęła się odmrażać. Znaleźliśmy jedną knajpkę z dobrymi opiniami na uboczu, ale to ubocze to było słowo-klucz. Mały chłopczyk krzyknął, tylko jak przekroczyliśmy bramę wejściową, „Zamknięte! W piątek otwieramy!”. Ok, dzięki. To zrozumiałe, że nie mając stałych gości, opłaca się gotować tylko w weekendy. Głodni, poszliśmy w stronę „centrum”. Tak natrafiliśmy na jedyną otwartą restaurację w Piaskach. „Four Winds” wydawała się być dość ekskluzywna. Wnętrze przestronne, nowoczesne, z wielkimi oszklonymi drzwiami przesuwnymi. Zamówiliśmy dorsza smażonego oraz sandacza w świeżych pomidorach. Jedzenie wykwintne, smaczne, ale porcje dość małe. Obsługa miła, ale za każdym razem ktoś inny do nas podchodził. Jakoś dziwnie się tam czuliśmy.

Fajnie spędzony dzień zakończyliśmy na plaży z książkami. Chill.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.