GÓRY

Ale sielanka… przez Halę Miziową na Pilsko…

Spontaniczny wypad na Pilsko zaczął się w południe w słoneczną sobotę. Tak późno weszliśmy na szlak, bo nie mogliśmy się zdecydować dokąd chcemy iść. Pilsko czy Turbacz? Oczywiście wpływ na decyzję również miała późna pora zwleczenia się z łóżka. Decyzję podjęliśmy, jak zwykle, pod wpływem emocji (czyt. logicznie), bliżej leży Korbielów, więc plan -> Pilsko. Czytając o szlakach na szybko w samochodzie polecane jest zejście żółtym, ponieważ jest stromiej. To, co polecane w internecie niekoniecznie jest dobre dla nas, dlatego wchodziliśmy żółtym 🙂

Zaparkowaliśmy na parkingu za hotelem Harnaś. W południe już prawie wszystkie miejsca zajęte, ale jakoś się udało. Co ciekawe, przy tym parkingu jest, legalna bądź nie, baza namiotowa, która po naszym powrocie wzbogaciła się o kilka nowo-rozłożonych namiotów. Wracając do początku naszego szlaku, idziemy dalej droga asfaltową za znakiem „zakaz ruchu w obu kierunkach”. Bałam się, że będziemy musieli iść dłuższy czas drogą asfaltową, ale na szczęście nie. Po 500 metrach skręcamy w lewo w ścieżkę gruntową za oznaczeniem żółtym tegoż szlaku. Po chwili wchodzimy na mega klimatyczny, rozkładający się mostek, który zgubił swoje poręcze, a bele drewniane są spięte metalowymi „zszywkami”. Podtrzymują jego żywotność nad rwącym potokiem. Tak zaczyna się nasz droga pod górę. Szlak według mapy ma nas doprowadzić do Hali Miziowej w ciągu 2 godzin. I tak też się stało. Po drodze sporo osób mijało nas już schodząc. Nic w tym dziwnego, gdyż była już późna pora i w dodatku pogoda zaczęła się zmieniać. Nadciągała burza, słyszeliśmy grzmoty i już byliśmy przygotowani na nieuniknione. Oj bardzo tego nie chcieliśmy, dlatego też odsunęliśmy tę myśl i poszliśmy dalej w górę.

Ten szlak nie należał do najłatwiejszych, gdyż ciągnął się jednostajnie pod górę: nie było tu polanek, płaskich powierzchni, raczej kamienista ścieżka wśród drzew. Takie urozmaicone tereny to ja lubię. Cieszyłam się ponadto, że wzięłam buty trekingowe, gdyż błoto na szlaku było dość powszednie. Zabawne było spotykanie turystów w białych adidasach i tzw. cichobiegach, którzy skakali ponad przeszkody, błotniste miejsca. Nie jest to jednak polecane, bo śliska trasa może nam splatać figla w postaci niekontrolowanego poślizgu (którego notabene byłam świadkiem). Fajnie było spotkać na szlaku wiele rodzin z dziećmi -> zawsze jestem pełna podziwu dla tych dzieci oraz oczywiście dla rodziców za cierpliwość i dawanie motywacji. Super sprawa! Jednak nie polecam w góry zabierać torebki na ramię, lecz dobrze spakowany plecak. Opcja o wiele wygodniejsza i nie obciąża nam jednej strony.

Na Hali Miziowej zrozumiałam, dlaczego nie trzeba brać prowiantu na trasę. Po dotarciu moim oczom ukazał się tłum ludzi (choć myślałam, że odgłosy grzmotów przepłoszą turystów) oraz wchodząca coraz częściej w Beskidy komercja nowopowstających wynalazków spełniających podstawowe potrzeby fizjologiczne. Schronisko PTTK na Hali Miziowej bardzo ładnie odnowione i wyposażone w dwie niezależne kuchnie na parterze i na piętrze. Dodatkowo przy schronisku możemy zamówić grillowane mięsko i napoje orzeźwiające.

Tłum ludzi nie przeszkodził nam bynajmniej w kontemplacji przecudownego widoku rozciągającego się z polanki. Leżąc chwilkę zbieraliśmy siły, by rozpocząć atak szczytowy żółtym szlakiem. Wybraliśmy żółty dla zachowania ciągłości. Na mapie, którą mam x lat (uwielbiam ją i szczerze polecam) szlak żółty czasowo miał zająć 40 minut i tyle też przejście nim trwało. Natomiast na drogowskazach w terenie było napisane 35 minut, ale sądzę, że nie uwzględniono czasu na zdjęcia.

Nie mogliśmy się nacieszyć tą malowniczą ścieżką. Choć ciągle mijaliśmy turystów, trzeba było przepuszczać schodzących ludzi, gdyż miejscami dróżka była wąska i stroma. Dzięki temu szlak na górę był urozmaicony i dało się zauważyć przejście lasu, czyli rygla górnego w piętro subalpejskie, czyli kosodrzewinę. Uwielbiam chodzić wśród sosny górskiej (Pinus mugo), która w Polsce notabene jest gatunkiem chronionym. Droga szlakiem na szczyt Pilska co chwila nas zaskakiwała i wywoływała ochy achy i westchnienia aprobaty. Wąska dróżka gdzieniegdzie oferowała nam większe połacie otwarte pokazujące kadr, który czekał tylko na uwiecznienie w postaci fotografii.

Wchodząc na szczyt ukazała nam się tabliczka „Granica Państwa” i dalej słowacki drogowskaz z oznaczeniem szczytu Pilsko 1535 m n.p.m. Na górze rozpościera się widok na polskie i słowackie pasma górskie. Pilsko jest płaskie i należy do Beskidu Żywieckiego, ale według Słowaków są to Beskidy Orawskie. Najwyższy punkt Pilska leży po stronie słowackiej i mierzy 1557 m n.p.m. W związku z tym, że masyw Pilska jest dosyć rozległy i płaski, jest tam wietrznie, dlatego polecam wziąć bluzę/kurtkę z kapturem.

Na szczycie możemy zaobserwować już brak wyższej roślinności, jedynie niskie łąki i pola wrzosów. Pięknie wyglądają odcięcia kolorystyczne na fotografiach poniżej.

Schodząc wybraliśmy czarny szlak, choć wiele osób nawet nie szło konkretnym szlakiem tylko wzdłuż wyciągu narciarskiego. Ta droga zajęła nam zdecydowanie krócej niż pół godziny. Doszliśmy na upragnioną Halę Miziową i spróbowaliśmy zupy czosnkowej i grochówkę w schronisku. Nie polecamy, choć dało się zjeść. W czosnkowej był czerstwy chleb nazwany szumnie grzankami. Oj co to to nie..;/ Na zewnątrz zwolniły się miejsca przy drewnianych stołach, więc wypiliśmy kawę z termosu, zjedliśmy moje ulubione ciastko z lidla (to czekoladowe okrągłe wielkości pizzerki), pooglądaliśmy niebo i wyruszyliśmy w drogę powrotną.

Po kolei szliśmy zielonym, czarnym i odbiliśmy na niebieski w stronę parkingu. Drogę powrotną trochę zagłuszały nam warkoty motocykli crossowych oraz quadów. Swoją drogą rozjeżdżanie przez crossy ścieżek pieszych nie jest fajne. Przez to tworzą się nierówności i błoto, a piesi, czyli de facto użytkownicy tych tras muszą schodzić z dróg i omijać niewygodne nawierzchnie. Jest to utrudnienie dla prawowitych użytkowników, dla których przeznaczone są szlaki. To tylko taka dygresja, która przeszła mi na myśl podczas powrotnej wędrówki.

Droga była urozmaicona, bardziej płaska, choć były wzniesienia i oczywiście spadki. Ta trasa faktycznie jest dla dzieci idealna. Według mapy miała trwać 2 godz. 45 min., nam zajęła 2 godz. 30 min., ale podkreślam, że jest to czas przy schodzeniu. Po drodze ujęła nas najbardziej – wykarczowana przestrzeń przy czarnym szlaku. Tam powstały jedne z najpiękniejszych zdjęć widokowo z całego wypadu.

Malownicze tereny przy zejściu cały czas nam towarzyszyły. Ogólnie sielanka polskiego krajobrazu naprawdę zachwycała nasze oczy. Do czasu, gdy mój Łukasz nie odkrył, że jego górskie buty Salomon rozdarły się przy zgięciu stopy. Lamentom i ciskaniom gromów nie było końca. Moje treki Salewa wypadły o niebo lepiej. Salomon kontra Salewa – 0:1.

Wracając do naszej przechadzki górskiej, mogę serdecznie polecić taką trasę. Nawet przy tak późnym wejściu na szlak, jest do zrealizowania, ale raczej tylko w okresie letnim. Dla mniej wtajemniczonych w górskie wędrówki przedstawiam moją subiektywną ocenę wycieczki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.